Mściciele, nowy fragment książki

Dobrze wiedziałem, najpierw była to podświadomość, a później już zupełna świadomość, dlaczego chciałem przyjechać do niewielkiego Tarvisio, na styku granic Włoch, Austrii i Słowenii, czyli wcześniej Jugosławii. Gdybyś była tu ze mną, Mat, powiedziałbym ci, dlaczego chciałem przyjechać, lubiłaś słuchać mojego głosu. Wiązało się to z tym, co czułem stojąc nad grobem rodziny Kafków, grobem bez prochów Elli, Valli i Ottli. W maju tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego w tym miasteczku, a także w leżącej niedaleko Pontebbie, ulokowała się Brygada Żydowska, Jewish Brigade. Tworzyli ją złaknieni niemieckiej krwi Żydzi, z Palestyny i Europy, którzy jako żołnierze armii brytyjskiej od września czterdziestego czwartego walczyli na zachodnim froncie ze Szkopami. Z kolei z Brygady Żydowskiej wydzielona została tajna grupa żydowskich bojowników do zadań specjalnych. Budzili mój spóźniony podziw. To właśnie Tarvisio, blisko granicy z Austrią, stało się ich bazą do wypadów, w czasie których mścili się na sukinsynach nazistach za zbrodnie i wszelkie, niezliczone okrucieństwa popełnione w czasie wojny na europejskich Żydach.
Mogłem zamknąć oczy i wyobrazić sobie, nie bez satysfakcji, jak się to odbywało, na pewno inaczej niż filmie Tarantino, którego poniosła fantazja. W rzeczywistości nikt nikogo nie skalpował ani nie rozbijał głów przy użyciu kijów bejsbolowych.
Oddział kompanii zemsty, a tych oddziałów było kilkanaście, składał się z czterech mścicieli, z których co najmniej jeden świetnie mówił po niemiecku. Wyruszali po zmroku, ubrani w mundury brytyjskich żandarmów, przekraczali granicę i jechali, dajmy na to, do Stossau. Był ciepły lipcowy wieczór. Podjeżdżali jeepem pod jeden z zadbanych górskich domów, jakich sporo w okolicy. Czy byli zdenerwowani? Zapewne, lecz przemożna chęć odwetu na mordercach ich narodu kazała im powściągnąć emocje, każdy z nich stracił w obozach koncentracyjnych swoich bliskich. Gospodarz, trzydziestosześcioletni pan Liebke, obecnie skromny rolnik mający mocne papiery z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, słysząc warkot samochodowego silnika, zaczynał się niepokoić. Uspokajał się nieco, gdy widział przez okno, że to brytyjskie Military Police. Niepokój zmieniał się w irytację. Znowu oni, mówił do swojej Frau, nie dadzą człowiekowi spokoju. Ernst Liebke?, pytał jeden z mścicieli, imieniem Zev. Jawohl!, odpowiadał Austriak, odruchowo prężąc się na baczność. Proszę się ubrać, jedzie pan na przesłuchanie. Już powiedziałem wam wszystko, byłem tylko Unterfeldweblem w służbach kwatermistrzowskich w Wiener Neustadt, próbował oponować Liebke. Wiemy, ale trzeba jeszcze coś wyjaśnić i niezbędna jest pańska pomoc, człowiek w brytyjskim mundurze uspokajał go, dając zarazem do zrozumienia, że dalsza dyskusja nie ma sensu.
Ernst Liebke żegnał się z Frau, mrucząc pod nosem, że na pewno szybko wróci i wychodził w otoczeniu trzech żandarmów, bo czwarty czekał w samochodzie. Jechali w milczeniu, Liebke siedział grzecznie, dopóki nie skręcili z głównej drogi w prawo, zamiast kierować się prosto na Tarvisio. Wtedy już wiedział, że coś jest nie w porządku, ręce mu się pociły, zaczynał się nerwowo kręcić przeczuwając niebezpieczeństwo i zastanawiał, kim są ludzie, którzy go wiozą. Do waszej kwatery tędy się nie jedzie, mówił w końcu do żandarmów, którzy nie zwracali na jego słowa uwagi. Służyłem w Wehrmachcie, nie zrobiłem nic złego, mówił dalej, a ponieważ nie zamierzał zamilknąć, mściciel, który pełnił funkcję egzekutora, wkładał mu do ust lufę pistoletu, a dwaj pozostali krępowali ręce. Samochód zatrzymywał się na skraju lasu, blisko rzeki. Liebke był wyprowadzany i zmuszany do klęknięcia. Ernst Liebke?, znów pytał Zev, ale tym razem dodawał, SS-Hauptsturmführer Ernst Liebke? Pytany gwałtownie zaprzeczał, więc mściciele zdzierali z niego marynarkę i koszulę, żeby sprawdzić to, czego nie zrobili przesłuchujący go wcześniej Brytyjczycy: czy ma pod pachą wytatuowaną grupę krwi – znak rozpoznawczy esesmanów. Wątpliwości znikały, lecz teraz Liebke błagał, żeby go nie zabijać, gdyż on wykonywał tylko rozkazy, i oczywiście ma żonę i małe dzieci, które potrzebują ojca. O litość długo nie musiał prosić, liczyła się każda minuta, akcję przeprowadzali na własną rękę, zaś armia brytyjska, do której formalnie należeli, nie uznawała samosądów, więc wpadka nikomu nie była potrzebna. Egzekutor przykładał pistolet do jego głowy, Zev mówił, za nasz zamordowany naród, za żydowskie dzieci, kobiety i mężczyzn, w tym momencie nie było istotne, czy tamten odczuwał skruchę, było to zresztą wątpliwe, ważne, że w ostatniej sekundzie życia był świadom, iż zabijają go Żydzi w imieniu wszystkich ofiar, rozlegał się strzał i SS-Hauptsturmführer Liebke padał martwy, opryskując swoją krwią i kawałkami mózgu angielski mundur egzekutora. Ciało nazisty lądowało w rzece, po trzech dniach w wodzie trudno było rozpoznać, że to Herr Liebke, a mściciele wracali do bazy w Tarvisio.
Tak więc to mogło wyglądać i pewnie wyglądało. Albo jeszcze inaczej. Znów widziałem to w swojej głowie, siedząc na ławce przed hotelem Nevada i niespiesznie paląc białego davidoffa.

Komentarze