Najlepsza książka roku 2011

W Salonie Kulturalnym wybraliśmy najlepsze książki roku 2011 w kategoriach literatura piękna oraz literatura faktu. W tej pierwszej pierwsze miejsce zajęła powieść Huberta Klimko-Dobrzanieckiego „Bornholm, Bornholm”, w drugiej książka Timothy’ego Snydera „Skrwawione ziemie”.
Dzisiaj przypominam, publikowaną w Salonie, swoją recenzję „Bornholm, Bornholm”:
Nareszcie świetna polska powieść, która na dodatek nie jest kryminałem! „Bornholm, Bornholm” ma dwóch głównych bohaterów, których życie związane jest z duńską wyspą na Bałtyku. Pierwszy, Horst Bartlik, jest Niemcem – poznajemy go w przeddzień wybuchu drugiej wojny światowej. Drugi to żyjący współcześnie Duńczyk, którego imienia nie znamy. Historie obu przeplatają się w powieści, zmienia się też narracja z trzecioosobowej – w przypadku Bartlika, na pierwszoosobową – w przypadku drugiego bohatera.
Obaj mężczyźni nie mają ze sobą nic wspólnego, ale pozornie. Ich osobiste życie się sypie. Horst stwierdza, że z żoną go nic nie łączy, szuka pocieszenia w okazjonalnym seksie i z ulgą, podobnie jak jego żona, przyjmuje powołanie do wojska do garnizonu na Bornholmie.  Duńczyk opowiada o swoim nieudanym życiu przemawiając do matki pozostającej w śpiączce. Nareszcie może być szczery i wyjawić, jak dzieciństwo z toksyczną matką, która wychowywała go samotnie na Bornholmie, boleśnie zaważyło na jego dorosłości. Bohaterowie „Bornholm, Bornholm” zmagają się z fatalizmem i samotnością, obaj rozpaczliwie szukają miłości.
Książka Dobrzanieckiego przekonuje psychologizmem postaci i realiami niemiecko-duńsko-angielsko-bornholmskimi. Znajdziemy w niej także posępny klimat utworów Thomasa Bernharda, może dlatego, że polski pisarz obecnie mieszka w Wiedniu, a mieszkając tam przesiąkł Bernhardowską dekadencją, co jest komplementem. Z kolei wieloletnim pobytem autora na Islandii można by tłumaczyć emocjonalny chłód, jakim obdarzył niektóre postaci swej książki. Tylko że oczywiście byłaby to zbyt prosta interpretacja tej mistrzowskiej prozy. Prozy uniwersalnej, w której nie ma zbędnych słów, jest za to esencja prawdziwej literatury. Brawa dla autora.  
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, „Bornholm, Bornholm”, Znak 2011, s. 240.

Komentarze

  1. Twoja recenzja jest bardzo zachęcająca...Chętnie przeczytałabym tę książkę:-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz