Premiera w Żeromskim, a widz jest bezbronny


Od lewej: Wojciech Niemczyk, Edward Janaszek, Dagna Dywicka i Krzysztof Grabowski
Rozdarty między meczem piłkarzy ręcznych Polska-Białoruś a premierą w Teatrze im. Żeromskiego, wybrałem tę drugą, ponieważ chcę uchodzić za człeka kulturalnego i obytego. Ale jeżeli chce się uchodzić za kogoś, kim się nie jest, można dostać po uszach, zwłaszcza gdy są odstające. Ja w każdym razie dostałem.

Odśnieżyłem więc samochód i razem z młodszą córką pojechałem do teatru, by obejrzeć spektakl według scenariusza Mateusza Pakuły „Mój niepokój ma przy sobie broń”. Autor ma dobrze, bo jest uzbrojony, widz zaś pozostaje bezbronny. Ja się nim czułem.

Po pierwszych dziesięciu minutach, pomyślałem „Boże, co za bełkot”. Po następnych dwudziestu w mej głowie zaczęły kołatać inne słowa, zbieżne z tymi, które padały ze sceny, a więc „kurwa” i „spierdalam stąd”. Córka szeptem zaproponowała, że może wyjdziemy po przerwie, niestety, przerwy nie było. Gdyby była, wyszedłbym pierwszy.

Dotrwałem więc do końca przedstawienia, które – nie powiem – było dobrze zagrane przez aktorów i ciekawie zainscenizowane przez Julię Mark, co – jeśli można użyć tego określenia – było rekompensatą za wysłuchanie tekstu przygotowanego przez Pakułę. Autor posklejał fragmenty utworów kilkudziesięciu autorów, m.in. Jonathana Swifta, Michela Houellebecqa, Umberto Eco, Rafała Wojaczka, Olgi Tokarczuk i Marcina Świetlickiego. Posklejał tak, żeby było bez sensu, za to ostro, mocno, dosadnie, krzykliwie i fizjologicznie. Dla mnie to jakiś humbug. Były tylko dwa jaśniejsze fragmenty inscenizacji: ten pokazujący fascynację piosenkami Bryana Adamsa (na podstawie książki „81:1” o Wyspach Owczych) oraz ten, gdy Joanna Kasperek przebrana za Lanę Del Rey śpiewa „Video Games”.      

Oczywiście, gdy już spadać, to z wysokiego konia, tylko że Mateusz Pakuła spadł ze szkapy udającej rumaka. Można wprawdzie do tego spektaklu o ludziach z wyspy dorobić ideologię, że to groteska, pokazująca bełkot, w jakim żyjemy, a tworzony przez media i popkulturę, lecz mówiąc szczerze – tu znów cytat ze scenariusza – „mam to w dupie”. Kiedy chcę posłuchać bełkotu, oglądam program z udziałem polityków, ale dlaczego mam tego słuchać w teatrze?    

Na pocieszenie zostało mi, że zdążyłem na drugą połowę meczu. Nasi wygrali.
Joanna Kasperek jako Lana Del Rey
 Zdjęcia: Michał Walczak/ OBOK SEDNA

Przeczytaj również: Szczerski opowiada, Kozera też

Komentarze