Sławomir Mrożek (1930-2013) przyjeżdżał do Kielc
kilkakrotnie, zawsze okazją była premiera jego sztuki na scenie Teatru im.
Żeromskiego. W połowie lat 90. była to „Miłość na Krymie” w reżyserii Piotra
Szczerskiego, jedenaście lat później kielecki tatr wystawił „Wielebnych” w
reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza. W tym smutnym dniu przypominam swój artykuł
„Toast z Mrożkiem”, który ukazał się w kieleckim „Słowie Ludu” w listopadzie
2005 r.
Toast z Mrożkiem
Historia ze Sławomirem Mrożkiem w roli głównej powtarza się
w kieleckim teatrze co jedenaście lat. Tyle bowiem czasu minęło między
poprzednią a najświeższą wizytą w Kielcach słynnego dramaturga. Najważniejsze,
że jest to historia z happy endem.
Gwoli ścisłości trzeba dodać, że po raz pierwszy Sławomir
Mrożek odwiedził Kielce w latach pięćdziesiątych, gdy Teatrem im. Żeromskiego
kierowało małżeństwo Byrskich. Była to wizyta ściśle prywatna, a Mrożek nie był
jeszcze znanym pisarzem, prawdę mówiąc prawie nikt o nim wtedy nie słyszał. Co
innego w roku 1994, gdy na kieleckiej scenie odbyła się premiera Mrożkowskiej
„Miłości na Krymie” w reżyserii Piotra Szczerskiego. Mrożek przyjął zaproszenie
i do Kielc przyjechał w glorii autora, którego sztuki wystawiane są na całym
świecie. Na stałe mieszkał jeszcze Meksyku (wcześniej długie lata spędził w
Paryżu), gdzie wraz z żoną Suzanne, Meksykanką, prowadził rancho, a wolnych
chwilach pisał sztuki.
Premiera "Wielebnych" |
Jak u siebie
Jedenaście lat temu, w maju 1994 roku, autor „Tanga” i
„Policji” spędził w Kielcach trzy dni. Jak przyznał, zaraz po wejściu do
budynku Teatru im. Żeromskiego, poczuł się jak u siebie. Obejrzał inscenizację
„Miłość na Krymie”, następnego dnia spotkał się z kieleckim widzami, których
przyszło tak wielu, że trzeba było dostawiać krzesła na widowni. Na koniec
zwiedził miasto.
Podczas tamtej wizyty pisarz komplementował kieleckich
aktorów, choć robił to w charakterystyczny dla siebie sposób, czyli bez
nadmiaru słów. O reżyserze i wykonawcach powiedział, że są to „jego ludzie”.
Jeszcze później do dyrektora Szczerskiego przysłał list, w którym napisał:
„Potwierdziło się, że wasze przedstawienie jest mi bliskie i bliskie jest
teatrowi. Ja nie wiem, co to jest teatr i wszystkie teoretyczne nauki na ten temat
mnie nie zadowalają. Kieruję się wyczuciem i jemu wierzę”.
A tutaj ja na zdjęciu z Mistrzem! |
Sentyment zwyciężył
Chociaż dramaturg od dziewięciu lat mieszka już na stałe w
Krakowie, w tym roku jego przyjazd do Kielc na premierę sztuki „Wielebni” wcale
nie był pewny, gdyż pisarz ma ostatnio problemy zdrowotne. Sentyment do Kielc
jednak zwyciężył. Mrożek razem żoną Suzanne w sobotni wieczór zjawił się przed
budynkiem przy ulicy Sienkiewicza, a między pracownikami teatru przemknęło
tylko jedno słowo: „Przyjechał!”. Zdenerwowanie było duże, do tego stopnia, że
dyrektor Szczerski odstąpił od zwyczaju i nie zapowiedział spektaklu ze sceny
ani nie powitał przy publiczności wyjątkowego gościa.
Wszystkim zależało na opinii Mrożka, lecz wszyscy też się
jej obawiali: pisarz znany jest z powściągliwości, a jednocześnie dość surowo
ocenia inscenizacje swoich utworów. A im bardziej reżyser ingeruje w tekst, tym
bardziej jest to ostra ocena. Tymczasem w „Wielebnych” reżyser Grzegorz
Chrapkiewicz dokonał pewnych cięć, skrócił na przykład finał. No i początek
spektaklu też mógł autora zszokować, o czym zresztą wcześniej mówił Robert
Leszczyński, który dobierał utwory muzyczne do przedstawienia: na ekranie, w
rytm głośnej i ostrej muzyki, pojawiają się projekcje z brutalnych gier
komputerowych. Tego nie było w tekście i tego Mrożek na pewno się nie
spodziewał; akcja jego sztuki toczy się przecież na protestanckiej plebanii w
prowincjonalnym amerykańskim miasteczku.
„Strasznie się denerwuję”
Tak więc spektakl trwał w najlepsze, ale reżyser Grzegorz
Chrapkiewicz go nie oglądał. Chodził tylko po foyer tam i z powrotem. -
Strasznie się denerwuję - powtarzał. Aktorom w pierwszych scenach również
towarzyszyła trema, choć na szczęście szybko ją opanowali. Napięcie i
niepewność jednak rosły, zwłaszcza że podczas przerwy Mrożek nie dał po sobie
poznać, co sądzi o kieleckim przedstawieniu. Dopiero po zakończeniu, gdy
wyszedł na scenę, by razem z reżyserem i aktorami przyjąć owacje od
publiczności, widać było, że nie jest źle. Nieco później, pytany przez
dziennikarzy, czy mu się spektakl podoba, odparł krótko: „Bardzo”. Dłuższych wypowiedzi nie udzielał,
ponieważ miał przeziębione gardło i nie mógł głośno mówić. Bardziej rozmowna była
za to jego małżonka, która cztery lata wcześniej oglądała także inscenizację
„Wielebnych” w reżyserii Jerzego Stuhra w krakowskim Starym Teatrze. Miała więc
porównanie. - Przedstawienie w Kielcach jest bardziej nowoczesne. Aktorzy
zagrali po mistrzowsku - przyznała pani Suzanne Mrożek.
Toast z reżyserem Grzegorzem Chrapkiewiczem |
Nowe życie reżysera
Sam autor więcej powiedział na bankiecie z udziałem osób
zaangażowanych w przygotowanie widowiska i, rzecz jasna, z udziałem licznych
widzów. Za pośrednictwem Piotra Szczerskiego przekazał chyba najprzyjemniejszy
z komplementów: - To przedstawienie jest najlepsze w moim życiu i zawsze będę o
nim pamiętał.
Po czym wzniósł toast lampką wina. I wszyscy odetchnęli z
ulgą, a reżyser promieniał ze szczęścia. - Usłyszeć taki komplement z ust
Mrożka... Od jutra zaczynam nowe życie – zapowiedział Grzegorz Chrapkiewicz.
To był bardzo sympatyczny wieczór w Teatrze im. Żeromskiego,
jeden z tych, do których będzie się wracać przez lata. Tym bardziej
sympatyczny, że na premierę nie przyszli politycy, a nawet jeśli byli, to nie
rzucali się w oczy. I wygrani, i przegrani nie muszą na razie zabiegać o
względy wyborców i pokazywać się w takich miejscach jak teatr. A może się
czegoś obawiali? W końcu powiedzenie „jak u Mrożka” nie kojarzy się najlepiej.
Zwłaszcza w polityce.
GRZEGORZ KOZERA
Komentarze
Prześlij komentarz