Czytajcie węgierskich poetów

Czytałem książki kilku prozaików węgierskich: oczywiście Molnára, także Jókaiego, Kertésza, Máraiego. Ale z poetów znam tylko nazwisko Sándora Petőfiego – dla Węgrów jest tym, kim dla nas Mickiewicz, tyle że żył dwa razy krócej niż nasz Wieszcz. Może jeszcze kołaczą mi się nazwiska Jánosa Pilinszkiego i László Nagya. I to wszystko.

Z czasów szkolnych pozostała mi w głowie ta strofa z Petőfiego: Jedna myśl mnie trapi wroga/Że na łóżku skonać mogę/Lub też jak świeca z wolna gasnąca/Żywot swój mogę spełnić do końca. Cytuję z pamięci, więc może coś przekręciłem, nie znam też nazwiska tłumacza. Tomik Petőfiego (chyba z żółtej serii PIW-u) musiałem oddać do biblioteki, własnego niestety nie mam.

Nie mam też zbioru wierszy żadnego innego poety węgierskiego. Lecz właściwie powinienem napisać: nie miałem do dzisiaj, bo oto Biuro Literackie wydało „Węgierskie lato. Przekłady z poezji węgierskiej” Bohdana Zadury. To antologia, w której znalazły się utwory trzynastu węgierskich poetów – następców Petőfiego tworzących w XX wieku.

Trudno namawiać do czytania węgierskiej poezji, gdy – spójrzmy prawdzie w oczy – niewielu odbiorców ma poezja polska. Dla samych Węgrów poezja zawsze była ważna – pisze o tym przywoływany przez Zadurę Jarosław Iwaszkiewicz. Jednak dla polskiej czytającej mniejszości, lubiącej dobrą poezję, czas spędzony z „Węgierskim latem” nie będzie stracony. A ponieważ cenię Bohdana Zadurę, zakładam, że jego przekłady są równie piękne, co wierne.

I tak dla zachęty, początek wiersza Istvána Kovácsa „Wyznanie”:
Kiedy po raz pierwszy przed trzynastu laty
byłem tam, kościół w żałobie ujrzałem
i sarkofag: niemą kolebkę bez daty –
cisza w niej mchami ścieliła posłanie.

Czytajcie węgierskich poetów.

Komentarze