„Instytut” Jakuba Żulczyka

Nowa powieść Jakuba Żulczyka „Instytut” to współczesny thriller z pogranicza horroru. Przerażający, makabryczny i, o zgrozo, doskonale napisany.

Nie gustuję w horrorach, a w thrillerach umiarkowanie, więc do „Instytutu” zabrałem się bez zapału, mając nadzieję odłożyć książkę po kilkunastu stronach. Nic z tego. Czytałem dalej i dalej, mimo że atmosfera z każdą chwilą gęstniała i świat przedstawiony Żulczyka stawał się coraz bardziej straszny.

W starej kamienicy w centrum Krakowa, na ostatnim piętrze mieszka pięć osób. Najstarszą z nich jest 35-letnia Agnieszka, właścicielka dużego mieszkania odziedziczonego po babci. Mieszkanie nazywa się Instytut, taka nazwa widnieje na domofonie i nikt nie wie dlaczego. Agnieszka, prawie rozwódka, przeprowadziła się z Warszawy, żeby uciec od męża i jego rodziny. Marzy jeszcze, by ściągnąć do Krakowa 12-letnią córkę, którą chce jej odebrać rodzina męża. Na razie Agnieszka wynajmuje duże mieszkanie jeszcze czterem osobom, samotnym tak jak ona.

Pewnego piątka lokatorów plus dwójka znajomych zostaje uwięziona w Instytucie. Winda nie działa, a krata oddzielająca od schodów została przez kogoś zamknięta. Z telefonów zniknęły karty, Internet został odcięty, przechodnie nie reagują na wołanie na pomoc. Uwięzieni znajdą na wycieraczce kartkę z napisem „Mieszkanie jest nasze”. Mijają długie godziny, a jeśli coś się zmienia, to na gorsze: w mieszkaniu gaśnie światło, kończy się jedzenie… A wkrótce poleje się krew…

W „Instytucie” nie pojawiają się duchy i upiory, są za to ONI, bo zawsze są jacyś ONI, chociaż ich nie widać. Thriller Jakuba Żulczyka utrzymany jest w jak najbardziej współczesnych realiach, a przez to przerażające wydarzenia wydają się jeszcze bardziej prawdopodobne. No i ten żywy, soczysty i cierpki jak dojrzały grejpfrut język… Żulczyk, dla którego jest to trzecia książka, wyrasta na polskiego mistrza powieści strachu.

(napisałem tę recenzję dla Salonu Kulturalnego)

Komentarze