Żeby przed lekturą mieć wyobrażenie, czym jest „Dziennik rumowy”, trzeba przywołać Hemingwaya, Bukowskiego i Lowry’ego. Ale za tą książką kryje się jedyny w swoim rodzaju pisarz – Hunter S. Thompson.
Polscy czytelnicy znają Thompsona z powieści „Lęk i odraza w Las Vegas”, a także z jej ekranizacji („Las Vegas Parano”) z Johnny Deppem w roli głównej (Depp był przyjacielem autora). Opublikowany przez Niebieską Studnię „Dziennik rumowy” jest de facto pierwszą powieścią tego amerykańskiego pisarza i dziennikarza. Zaczął ją pisać w 1960 r., a opublikował dopiero w 1998.
Thompson, miłośnik alkoholu i narkotyków, zasłynął jako twórca stylu gonzo, łączącego reportaż z powieścią, fikcję z wydarzeniami autentycznymi. „Dziennik rumowy” nie jest może tak dobrym przykładem gonzo jak „Lęk i odraza w Las Vegas”, lecz z pewnością daje pojęcie o tym stylu. Głównym bohaterem książki jest amerykański dziennikarz Paul Kemp, który na początku lat 60. XX wieku włóczy się po świecie w poszukiwaniu zatrudnienia w którejś z anglojęzycznych gazet. W końcu zostaje reporterem w „Daily News”, ledwo zipiącej gazecie, ukazującej się w Puerto Rico.
Gorący klimat karaibskiej wyspy nie służy takim ludziom jak Kemp i jego znajomi z redakcji. Poza tym tubylcy nie przepadają za dziennikarzami, co jakiś czas „na mieście” dochodzi do poważnych awantur między reporterami a miejscowymi. Podstawowym zajęciem Kempa, Sali, Yeamona czy ponętnej blondynki imieniem Chenault jest picie rumu z lodem. Bardzo dużej ilości rumu. Kemp i spółka prawie bez przerwy są pijani. Upał i alkohol sprzyjają wybrykom graniczącym czasami z szaleństwem.
Bohaterowie „Dziennika rumowego” żyją z dnia na dzień, nie planują przyszłości. Jeśli mają marzenia, to ich nie ujawniają, jakby się ich wstydzili. Są samotni. Nie liczą specjalnie na miłość, najwyżej na seks. Wiedzą, że nigdzie nie zagrzeją na dłużej miejsca, ważne, żeby mieć trochę dolarów na rum i mieszkanie.
Tę dekadencką powieść można traktować jako zapowiedź tego, co wydarzyło się później: w 2005 roku 68-letni Thompson popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę. Tym samym styl gonzo w najbardziej ekstremalny sposób wyszedł poza literaturę. Autor „Dziennika rumowego” wykazał się także pośmiertną fantazją. Jego prochy zostały wystrzelone z armaty w kształcie logo gonzo (zaciśnięta pięść trzymająca dojrzały pejotl, który jest rośliną o narkotycznym działaniu). Uroczystość odbyła się przy dźwiękach piosenki „Mr. Tambourine Man” Boba Dylana.
Hunter S. Thompson, „Dziennik rumowy”. Przełożył Krzysztof Skonieczny, Niebieska Studnia 2010, s. 238
(recenzję publikowałem wcześniej w Salonie Kulturalnym)
Polscy czytelnicy znają Thompsona z powieści „Lęk i odraza w Las Vegas”, a także z jej ekranizacji („Las Vegas Parano”) z Johnny Deppem w roli głównej (Depp był przyjacielem autora). Opublikowany przez Niebieską Studnię „Dziennik rumowy” jest de facto pierwszą powieścią tego amerykańskiego pisarza i dziennikarza. Zaczął ją pisać w 1960 r., a opublikował dopiero w 1998.
Thompson, miłośnik alkoholu i narkotyków, zasłynął jako twórca stylu gonzo, łączącego reportaż z powieścią, fikcję z wydarzeniami autentycznymi. „Dziennik rumowy” nie jest może tak dobrym przykładem gonzo jak „Lęk i odraza w Las Vegas”, lecz z pewnością daje pojęcie o tym stylu. Głównym bohaterem książki jest amerykański dziennikarz Paul Kemp, który na początku lat 60. XX wieku włóczy się po świecie w poszukiwaniu zatrudnienia w którejś z anglojęzycznych gazet. W końcu zostaje reporterem w „Daily News”, ledwo zipiącej gazecie, ukazującej się w Puerto Rico.
Gorący klimat karaibskiej wyspy nie służy takim ludziom jak Kemp i jego znajomi z redakcji. Poza tym tubylcy nie przepadają za dziennikarzami, co jakiś czas „na mieście” dochodzi do poważnych awantur między reporterami a miejscowymi. Podstawowym zajęciem Kempa, Sali, Yeamona czy ponętnej blondynki imieniem Chenault jest picie rumu z lodem. Bardzo dużej ilości rumu. Kemp i spółka prawie bez przerwy są pijani. Upał i alkohol sprzyjają wybrykom graniczącym czasami z szaleństwem.
Bohaterowie „Dziennika rumowego” żyją z dnia na dzień, nie planują przyszłości. Jeśli mają marzenia, to ich nie ujawniają, jakby się ich wstydzili. Są samotni. Nie liczą specjalnie na miłość, najwyżej na seks. Wiedzą, że nigdzie nie zagrzeją na dłużej miejsca, ważne, żeby mieć trochę dolarów na rum i mieszkanie.
Tę dekadencką powieść można traktować jako zapowiedź tego, co wydarzyło się później: w 2005 roku 68-letni Thompson popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę. Tym samym styl gonzo w najbardziej ekstremalny sposób wyszedł poza literaturę. Autor „Dziennika rumowego” wykazał się także pośmiertną fantazją. Jego prochy zostały wystrzelone z armaty w kształcie logo gonzo (zaciśnięta pięść trzymająca dojrzały pejotl, który jest rośliną o narkotycznym działaniu). Uroczystość odbyła się przy dźwiękach piosenki „Mr. Tambourine Man” Boba Dylana.
Hunter S. Thompson, „Dziennik rumowy”. Przełożył Krzysztof Skonieczny, Niebieska Studnia 2010, s. 238
(recenzję publikowałem wcześniej w Salonie Kulturalnym)
Komentarze
Prześlij komentarz