„Moja ABBA” – premiera w Teatrze im. Żeromskiego

Wróciłem z premiery w Teatrze im. Żeromskiego. A właściwie polskiej prapremiery sztuki Tomasza Mana „Moja ABBA” w reżyserii autora.

Już kiedyś pisałem, że lubię ten teatr. Nieprzypadkowo (ktoś inny mógłby napisać: nie bez kozery) bohater mojej powieści „Droga do Tarvisio”, będąc w Pradze, przypomina sobie grany tutaj przed laty „Proces” według powieści Kafki.

Lubię więc Teatr im. Żeromskiego, pamiętający czasy swojego patrona, co nie znaczy, że wszystkie spektakle mi się podobają. „Moja ABBA” mnie nie zachwyciła. Niby wszystko jest w porządku: to zgrabnie napisana sztuka o Polce z prowincji, która od lat 70. jest fanką szwedzkiego zespołu i ciągle słucha jego piosenek. Aktorów – Joanny Kasperek, Mirosława Bielińskiego, Dagny Dywickiej i Wojciecha Niemczyka – też trudno się czepić, grają nieźle, a chwilami dobrze.

Zatem o co chodzi? Ano o to, że jest to spektakl z gatunku tych, o których się szybko zapomina. Autor, niczym twórcy filmu „Mamma Mia!”, próbował się podczepić po fenomen ABBY. Im wyszło znakomicie, jemu – tak sobie, i wcale nie chodzi mi o to, żeby porównywać dzieło filmowe z teatralnym. Wiem natomiast, że na kieleckiej scenie były grywane przedstawienia – „Proces”, „Beckett”, „Transatlantyk” i jeszcze kilka – o których pamięta się po latach. „Moja ABBA” to spektakl na jeden sezon.

Komentarze