Pisarz Leopold Tyrmand (1920-1985) był celebrytą w czasach, gdy jeszcze nie było telewizji i nie znano pojęcia „celebryta”. Celebryctwo Tyrmanda różniło się jednak od tego dzisiejszego, które polega głównie na bywaniu, ewentualnie pleceniu farmazonów i kuchennych zabawach przed kamerą. Nie, Tyrmand był inteligentny, elokwentny, znał języki, jako pierwszy propagował w Polsce jazz, no i przede wszystkim był autorem kryminalnej powieści o Warszawie „Zły”, po którą w połowie lat 50. ustawiały się długie kolejki.
Przypominam postać Tyrmanda po lekturze książki Mariusza Urbanka „Zły Tyrmand”. To rzecz nienowa (pierwsze wydanie 1992, drugie 2007), teraz wznowiona przez Iskry. Urbanek rozmawiał z ludźmi, którzy poznali Tyrmanda przed jego wyjazdem do Stanów Zjednoczonych w 1965 r. Nie jest to najlepsza książka Urbanka, daleko jej do „Broniewskiego” tegoż autora (broni się postacią głównego bohatera i nazwiskami rozmówców), lecz i tak przeczytałem ją z dużym zainteresowaniem.
Z opowieści pisarzy, dziennikarzy, aktorów muzyków i innych artystów wyłania się portret człowieka niezwykle barwnego, ale i kontrowersyjnego, „playboya socjalizmu”, „bikiniarza”, miłośnika kolorowych skarpetek i eleganckich strojów, jazzmana, który nie potrafił grać na żadnym instrumencie, otoczonego zawsze wianuszkiem pięknych kobiet, mimo że nie miał wyglądu amanta. Większość rozmówców Urbanka wypowiada się o Tyrmandzie niezbyt pochlebnie, pewnie dlatego, że on dość złośliwie opisał ich w swoim „Dzienniku 1954”. Ale niemal wszyscy przyznają, że w siermiężnych latach 50. i 60. Tyrmand był zjawiskiem niezwykłym, zupełnie nie przystającym do tamtej rzeczywistości.
Nie miałbym nic przeciwko dzisiejszym celebrytom, gdyby byli formatu Tyrmanda. To jednak przecież niemożliwe.
Zgoda, zgoda ... i co do "Broniewskiego" Urbanka, który z poety ze szkolnych akademii zrobił żywego człowieka i co do tego, że "kudy" dzisiejszym celebrytom do Tyrmanda, nie ten format, nie ten potencjał intelektualny ... ale jakie czasy tacy i celebryci :-)
OdpowiedzUsuń