Nigdy nie
wiesz, kiedy ten moment nadchodzi. Nie wiesz, czy jesteś jeszcze facetem, który
tylko lubi się napić, czy już stałeś się upadłym menelikiem, który pić musi.
Przejście z jednego etapu do drugiego jest niezauważalne i najczęściej
rozłożone w czasie, nikt przecież nie przyjdzie, aby ci uroczyście oznajmić, że
uwaga, uwaga, to już ten moment, wczoraj przestałeś być zwykłym pijakiem, a od
dzisiaj jesteś pijakiem nadzwyczajnym, menelikiem, alkoholikiem, gościem
uzależnionym od gorzały, potrzebującym wódy do przetrwania jak cukrzyk
potrzebuje insuliny, podawanej w coraz to większych ilościach. Wydaje ci się,
że ciągle jest tak samo, nic się nie zmieniło, ewentualnie stwierdzasz, że
tylko trochę częściej i więcej pijesz, ale bez przesady, wszystko pozostaje w
normie, tak uważasz. Jednak tę przemianę, przejście na wyższy poziom
menelickiego wtajemniczenia, możesz spostrzec sam, naturalnie jeśli zechcesz,
chociaż problem polega na tym, że zwykle nie chcesz, zwłaszcza gdy jesteś
początkującym profesorem nadzwyczajnym pijaństwa, bywa że przez długie lata nie
chcesz zauważyć, że już dawno awansowałeś w hierarchii.
Informacje, w
postaci różnych sygnałów, które przekazują ci twoje ciało i twoje życie,
docierają do ciebie stopniowo, również są dawkowane i rozłożone w czasie, i
udajesz przed samym sobą, że ich nie dostrzegasz, mimo iż z każdym dniem stają
się wyraźniejsze.
Nie zauważasz
więc, że trzęsą ci się ręce.
Że coraz
częściej bolą cię uda, a mięśnie ramion i nóg drżą podskórnie.
Że masz
kłopoty z zasypianiem i ze snem.
Że przychodzą
nagle takie chwile, że zaczynasz się wszystkiego bać i telepiesz się z tego
strachu.
Że nocą
nachodzą cię zwidy i lęki silniejsze niż w dzień.
Że mówisz na
głos do nieistniejących ludzi.
Że nawet gdy
się porządnie wykąpiesz, twoja skóra nadal śmierdzi przetrawionym alkoholem.
Że nie
pomagają dezodoranty i wody toaletowe, jeśli jeszcze nie przestałeś ich używać.
Że cuchnie
twój oddech, chociaż wielokrotnie myłeś zęby.
Że tracisz
apetyt i możesz przez dwa albo trzy dni nic nie jeść.
Że każdego
poranka srasz na rzadko.
Że rzygasz
żółcią po każdym większym piciu.
Że w domu i
pracy masz pełno pustych butelek, których nie chciało ci się wynieść.
Że powszechnie
znana metoda ratunkowa „klina klinem” to dla ciebie bułka z masłem, choć kiedyś
nie wyobrażałeś sobie, że możesz pić wódkę na czczo, bez przepijania.
Że niektórzy
dziwnie na ciebie patrzą.
Że ty
spoglądasz z pogardliwym zdziwieniem na tych, którzy mówią, że nie piją.
Że słowo
„abstynent” wzbudza w tobie obrzydzenie.
Że kiedy
jesteś narąbany, nawet zupełnie trzeźwi wydają ci się wstawieni.
Że kiedy się
budzisz, obawiasz się spojrzeć w lustro.
Że najlżejsza
praca jest dla ciebie niczym kołymska katorga.
Że kiedy
przetrzeźwiejesz, gdyż z przemęczenia zdarzają ci się wątłe chwile trzeźwości,
nie masz na nic siły.
Że obiecujesz
sobie, że to już ostatni raz i wiesz, że obietnicy nie dotrzymasz.
Że dzień
zaczynasz od pytania, z kim, gdzie i za co się napijesz.
Że jesteś
gotów pić wszystko, co tylko ma procenty.
Że kiedy omija
cię byle jaka okazja do drinkowania z kimkolwiek, robi ci się smutno, cholernie
smutno, jakby umarł ktoś najbliższy.
Że zaznaczasz
w kalendarzu wszelkie możliwe imieniny, urodziny, rocznice, jubileusze, święta
państwowe i kościelne, będące pretekstem do chlania w najbliższym tygodniu,
miesiącu i roku.
Że właściwie
nie potrafisz mówić o niczym innym, tylko o gorzale, o tym z kim, gdzie i jak
piłeś.
Że nie
wyobrażasz sobie, że mógłbyś nie pić.
Że może
chciałbyś przestać pić, ale ci szkoda.
Że może
chciałbyś przestać, ale nie potrafisz, więc pijesz nadal, aby zapomnieć, że
chcesz przestać.
Że coraz mniej
ci zależy, co mówią o tobie inni.
Że przestaje
ci zależeć na czymkolwiek.
Że
nienawidzisz siebie.
Że wyjesz w
nocy z bólu i rozpaczy.
Że są takie
dni, kiedy chcesz umrzeć i zastanawiasz się, jak to zrobić.
Że takie dni
zdarzają ci się niemal codziennie.
Że liczysz
jedynie na cud.
Dopiero co przeczytałem pańskiego ''Kafkę'' - cóż rzec, kawał dobrej literackiej roboty, rzecz momentami autentycznie zabawna jak choćby w tym epizodzie z Cyganami kiedy indziej przejmująca, na szczęście bliżej jej do Bukowskiego niż pijackiego słowotoku i celebracji wymiocin Pilcha nad którym zachwytów nigdy nie rozumiałem [ a właśnie, skoro Smarzowski zekranizował jego wódczany rzyg to wobec pańskiej prozy może pasowałby bardziej np. Koterski, oczywiście ze swojego najlepszego okresu jak w ''Dniu świra'' ? ] Aha, obsztorcowywałem tu Pana kiedyś za judeosentymentalizm nie wyklucza to jednak, że również nie cierpię takich rasistowskich skurwysynów jak vice Grzyb. Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńJako człekowi próżnemu, miło mi to czytać. Bardzo Panu dziękuję za tę opinię.
OdpowiedzUsuńNie kadzę, jadąc Maxem Golonką mówię jak jeeest. Zapomniałem pogratulować odwagi i wyjścia z nałogu czy to Panu czy też bohaterowi delirycznemu skoro ''wszelkie podobieństwo jest przypadkowe'', szkoda trwonić talent w używkach i podszytej desperą rozpuście.. Wbrew stereotypom o grajdole w którym wszyscy się gnoją kibicuję każdej utalentowanej jednostce z naszego regionu nawet jeśli mocno różnię się z nią w poglądach, to taka moja zdrowa świętokrzyska ''mafijność''. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest tu nas za dużo i powinniśmy się wspierać lub ''pięknie różnić'' [ he he ]. Powodzenia w rozwoju literackiej kariery życzę [ szczerze, nie jak rodak niestety... ].
OdpowiedzUsuńTa książka mnie też dotyczy. A o "pięknym różnieniu się" już chyba kiedyś Panu pisałem, cieszę się, że nam się to udaje :)
OdpowiedzUsuń