Nad „Drogą do Tarvisio” pochylił się
literaturoznawca z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego, a zarazem dziennikarz radiowy, dr Ryszard Koziej. Jego obszerna recenzja ukazała się w
najnowszym numerze „Świętokrzyskiego Kwartalnika Literackiego”, była też emitowana
przez Radio Kielce (6.01.2013). Ponieważ tekst nie jest dostępny w sieci, za
zgodą Autora zamieszczam go w Notesie.
Podróż do samego siebie
Na okładce książki rysunek przedstawiający lusterko
wsteczne samochodu, w nim oczywiście odbicie drogi za i oczy kobiety
wypełniające cały obszar nieba nad horyzontem. Dbałość o tytuł powieści i
graficzną oprawę dzieła dziś jest rzecz jasna jednym z elementów
marketingowych, ale dawniej bardziej traktowano takie zabiegi jako dodatkowy
element autorskiej gry z czytelnikiem. Wolę dawne intencje i tak na pierwszy
rzut oka odczytuję je z okładki i tytułu książki „Droga do Tarvisio” Grzegorza
Kozery. Tytuł wskazuje na charakterystyczny gatunek powieściowy i tak jest w
istocie, zaś grafika okładki sugeruje charakter tej drogi, jadąc przed siebie
cały czas w „lusterku wstecznym” mamy to, co za nami, czyli innymi słowy
wybierając się w podróż zabieramy mimowolnie ze sobą cały bagaż wspomnień i
przemyśleń, które być może chcielibyśmy zostawić, od których, być może,
chcielibyśmy uciec. Jest to charakterystyczny paradoks powieści drogi, gdzie
dynamicznie zmieniające się zewnętrzne tło fabuły krzyżuje się z tłem
wewnętrznych przemyśleń, scenerią podróży w głąb siebie.
Narratorem i bohaterem powieści „Droga do Tarvisio” jest
czterdziestokilkuletni copywriter Grzegorz, mężczyzna w średnim wieku, który
gorączkę typowego okresu w życiu mężczyzny ma już za sobą, przynajmniej w tym
znaczeniu, że nie udaje przed sobą, ani tym bardziej przed kobietami, iż jest
okazem zdrowia i fizycznej witalności. Wręcz przeciwnie, bohater świadom
katastrofalnego stanu zdrowia, na który nie tyle sam zapracował, ile jest on
efektem charakteru wykonywanej przez niego pracy, ciągłego siedzenia przed
komputerem, koszmarnej diety i tytoniowego nałogu, braku aktywności fizycznej
poza seksem i wcześniejszej ruiny organizmu związanej z chorobą alkoholową, nie
ma złudzeń, co do swojej fizyczności. Nie ma też złudzeń, że nagle zacznie o
nią dbać zdając się już wyłącznie na farmaceutyki. Zmęczony i zniesmaczony
swoją pracą, ba, całym dotychczasowym życiem, w naturalny sposób staje się
coraz bardziej zgorzkniały i cyniczny. Bohater jest humanistą, człowiekiem
niezwykle oczytanym i samemu piszącym, więc owo zgorzknienie przybiera często
autoironiczny i dowcipny charakter. Z takiej perspektywy bohater postrzega i
opisuje świat oraz zdarzenia pojawiające się dosłownie na jego drodze. Zgorzknienie
potęguje fakt, że gwałtowną klęską zakończył się kilkuletni niełatwy zresztą,
ale przez to prawdziwy, związek bohatera z ukochaną kobietą. To właśnie oczy
Mat spoglądają z lusterka wstecznego samochodu, to właśnie rozpamiętywanie tej
nieudanej miłości zabiera bohater ze sobą w drogę, która miała być ich wspólną
podróżą ale w dosłownym znaczeniu.
„Droga do Tarvisio” podobnie jak wcześniejsza powieść
Kozery „Biały Kafka” bardzo silnie osadzona jest w osobistej biografii autora,
co nie tyle uwiarygadnia fikcyjną przecież fabułę, ile staje się swoistym
głosem pokolenia, co znów zgodne jest z gatunkowym wyznacznikiem. Tak jak
zupełnie inna przecież powieść, klasyk gatunku, „W drodze” Jacka Kerouaca
była głosem pokolenia bitników, tak w powieści Kozery czytelnik odnajdzie głos
pokolenia humanistów wchodzących w dorosłość razem z rewolucją „Solidarności”,
studiujących w stanie wojennym i rozpoczynających zawodową karierę wraz ze
zmianą ustroju w Polsce. Bohater powieści Kozery skupiając w sobie wszelkie nadzieje
i rozgoryczenia tej generacji, staje się idealnym jej portretem. Zawarty jest
tu pewien paradoks, bo przecież autor maksymalnie indywidualizuje postać swego
bohatera, jednak każe mu wchodzić w interakcje z postaciami dość typowymi,
będącymi nośnikami bardziej ogólnych a często wręcz stereotypowych cech. To
niezwykła wartość powieści Grzegorza Kozery, dzięki takiemu zabiegowi czytelnik
odnajduje właśnie ów głos pokolenia w powieści. Stereotypowi są w powieści
Polacy pieszo pielgrzymujący do Rzymu, to ludzie prości, żeby nie powiedzieć
prymitywni i głupi, ale uzurpujący sobie prawo do bycia jedynymi prawdziwymi
Polakami. Nic dziwnego, że taki wątek pojawia się w powieści będącej głosem
pokolenia, które w czasach jałowej i zupełnie odbiegającej od rzeczywistości
propagandy końca PRL-u, szukało normalności między innymi w nauczaniu Kościoła.
Nic dziwnego, bo to doświadczenie spowodowało, że wszelkie dzisiejsze
manipulacje i uzurpacje dotyczące wiary, szczególnie w radiomaryjnym wydaniu,
działają na ludzi tej generacji, jak czerwona płachta na byka.
W ogóle pojęcie stereotypu to kolejny paradoks tej
powieści, bo z jednej strony doświadczenie bohatera, zarówno osobiste, jaki i
to wyniesione z lektur, każe ze stereotypami wszelkiej maści walczyć, a mimo
to, bohater coraz bardziej im ulega. Niemcy przegrali wojnę, a mają się o wiele
lepiej od pozornie zwycięskich Polaków, Austriacy to najbardziej ksenofobiczna
społeczność na świecie, Polacy są zakompleksieni i za granicą przynoszą jedynie
wstyd swojej nacji, jedynie Czesi to ogólnie sympatyczny naród. To tak, jakby
zmęczony życiem bohater nie miał już siły walczyć, jakby poddawał się temu
uproszczonemu, ale wygodnemu opisowi rzeczywistości.
Samotna podróż, która miała być podróżą z ukochaną osobą,
nie leczy ran, ale je pogłębia, ale jest ta samotna podróż swoistą próbą
ratunku, gdy zabrakło najważniejszego lekarstwa, czyli miłości. Dla humanisty
takim ratunkiem jest zawsze sztuka, dla bohatera powieści Kozery zarówno ta
najwyższa z praskich i wiedeńskich galerii i nieco niższa, w postaci muzyki
pokolenia odtwarzanej w samochodzie. Jedna i druga służy kontemplacji, innej od
stereotypowego postrzegania świata. Kontemplacja nie dotyczy wyłącznie dzieł
sztuki, czy inaczej, nie tylko z nich wynika, autor tak buduje fabułę powieści,
że jej bohater równolegle porusza się niejako w dwóch wymiarach, dwóch
rzeczywistościach. Tajemniczy, niemal hipnotyczny obraz spotkania w Pradze (jak
nie trudno się domyślić) rzeczywistej krewnej Franza Kafki, sąsiaduje w
następnym rozdziale z naturalistycznym wręcz obrazem fizycznych zmagań
organizmu po zatruciu pokarmowym. I tak jest konsekwentnie do końca, bohater
buduje swój opis świata z doznań całkowicie fizycznych i tych przepuszczonych
przez filtr wiedzy o sztuce i umiejętności jej odczytania i kontemplacji.
Tytuł powieści sugeruje jej gatunkową przynależność, co
już było powiedziane, jest jednak mylący. Bohater nie kończy swej podróży w
mieście na austriacko-słoweńsko-włoskiej granicy, lecz poddając się nie
pierwszemu zresztą impulsowi, kontynuuje ją docierając do Padwy. Ta część
podróży, pominięta w tytule, jest przez to także szczególna. Niewierzący w Boga
bohater jedzie się pomodlić do świętego, w którego wierzy niezwykle mocno,
niezwykle autentycznie, a sama treść modlitwy jest jedną z najpiękniejszych,
jakie można odnaleźć w literaturze. Kolejny paradoks powieści Kozery potwierdza
tylko autentyczność samego bohatera, który nosi w sobie wszystkie cechy
pogranicza, tyle że nie w geograficznym znaczeniu. Żyje na granicy snu i jawy,
narodowych stereotypów i oczywistej wiedzy, że wszyscy ludzie, jeżeli w ogóle
dzielą się, to tylko na tych trochę lepszych i trochę gorszych, wreszcie może
być wierzącym ateistą, bo bliższe to prawdy, niż nienawiść odziana w religijne
szaty.
Tytułowa droga bohatera mimowolnie zamienia się z
rozpaczliwej wycieczki w osobistą pielgrzymkę, która ma sens, gdy wraca się z
niej oczyszczonym i pogodzonym ze sobą. Taki wydaje się być finał powieści z
zaskakującym, ale jakże logicznym i znów paradoksalnym zakończeniem, smutnym i
optymistycznym jednocześnie, tyle że już nie dla bohatera, tylko czytelnika.
Ryszard Koziej
R. Koziej, Droga do siebie. (O nowej powieści Grzegorza
Kozery), „Świętokrzyski Kwartalnik Literacki” 2012, nr 1-4 (35-38), s. 252-254.
Komentarze
Prześlij komentarz