Paweł Sanakiewicz rewelacyjnie zagrał Dużego Tatę |
Jeśli warto chodzić do teatru, to dla takich spektakli, jak
ten dzisiejszy. Teatr im. Żeromskiego wystawił premierowo „Kotkę na gorącym
blaszanym dachu” Tennesse Williamsa w reżyserii Katarzyny Deszcz i w tłumaczeniu Jacka Poniedziałka. Tego
Poniedziałka.
Sztuka Williamsa powstała w 1955 roku, ale oglądana dzisiaj w
ogóle się nie zestarzała. Nienawiść, wrogość, brak możliwości porozumienia się
między bliskim ludźmi – takie tematy szybko się nie starzeją. Tłumaczenie Poniedziałka
uświadomiło mi też, że wulgaryzmy użyte w odpowiednim kontekście nie rażą. Dla
mnie, nałogowego przeklinacza, to przyjemna konstatacja.
A sam spektakl? Do pewnego momentu sądziłem, że grający
Dużego Tatę Paweł Sanakiewicz, ukradł przedstawienie pozostałym wykonawcom.
Kiedy pojawia się Sanakiewicz, widz może odnieść wrażenie, że cała scena należy
wyłącznie do tego aktora, który równie przekonująco gra wkurzonego despotę, co
przegranego ojca i męża (ta niesamowita mimika!). Później jednak – szczególnie
pod koniec drugiego aktu – inni wychodzą z cienia i dają popis swoich
umiejętności. Myślę szczególnie o Teresie Bielinskiej (Duża Mama), Beacie
Pszenicznej (Margaret), Andrzeju Placie (Brick) i Łukaszu Pruchniewiczu (Gooper).
Mnie, urodzonemu malkontentowi, wszystko się dzisiejszego
wieczoru podobało. I gra aktorska i scenografia (Andrzej Sadowski), i muzyka
skomponowana przez Krzysztofa Suchodolskiego, słowem – cała inscenizacja. Niech
żyje teatr! Ten prawdziwy, mięsisty, wywołujący w widzu emocje i (mam nadzieję)
oczyszczający ból. Zapomnijcie o, świetnym przecież filmie z Paulem Newmanem i
Elizabeth Taylor, spektakl w Żeromskim naprawdę jest wart obejrzenia.
Na pierwszym planie od lewej: Beata Pszeniczna, Teresa Bielińska (siedzi) i Zuzanna Wierzbińska. W tle Łukasz Pruchniewicz (po lewej) i Andrzej Pastwa |
Zdjęcia: Michał Walczak/ OBOK SEDNA
Komentarze
Prześlij komentarz