Wiedeń 2012 |
Moja nowa powieść „Co się zdarzyło w hotelu Gold” wyjdzie
nakładem Dobre Literatury w marcu 2014 r., na razie zamieszczam daję kolejny
niewielki fragment (przed korektą) – mam nadzieję na zachętę.
Przed recepcją spacerował komisarz Blum, od razu pomyślałem, że czeka na mnie i nie myliłem się. Zapytał, czy możemy chwilę porozmawiać. Wiedziałem, że gdybym odmówił, nic by to nie dało, tylko pogorszyło moje położenie. Dlatego skinąłem głową, że się zgadzam. Wtedy komisarz powiedział, że pójdziemy do gabinetu, którego na czas naszej rozmowy użyczył mu dyrektor hotelu. Weszliśmy do obszernego i urządzonego stylowo pokoju, natychmiast zwróciłem uwagę na to, co wisiało na ścianach – oprócz fotografii przedstawiających hotel Gold w różnych latach, gabinet zdobiły także obrazy, były to raczej kopie, Klimta i Kokoschki, co mogło wskazywać, że dyrektor był miłośnikiem secesji i ekspresjonizmu. Blum, jak na zawodowca przystało, szybko spostrzegł moje zaciekawienie.
– Interesuje pana malarstwo? – zadał mi niemal identyczne pytanie, jak kilka godzin wcześniej Goldberg.
– Lubię się przypatrywać niektórym dziełom – odpowiedziałem podobnie jak tamtemu.
– Na przykład jakim?
– Tym, które mi się podobają.
Komisarz stanął przy ścianie z obrazami, plecami do mnie.
– Klimta, Kokoschki, Schielego? – zapytał patrząc na kopię Pocałunku Klimta.
– Tak, lubię ich. Również Caravaggia, Rembrandta, van Gogha, Vermeera, Velazqueza i innych artystów, których prace są w waszych muzeach. Panie komisarzu, spotkał się pan ze mną, żeby rozmawiać o moich zainteresowaniach malarstwem? – Nie kryłem zaskoczenia.
Odwrócił się w moją stronę, a na jego ustach błąkał się lekki uśmiech, który mógł oznaczać wszystko, zarówno drwinę, jak i pobłażliwość.
– Kiedy to jest bardzo zajmujące – powiedział jak gdyby nigdy nic. – Mój ojciec był ramiarzem, miał niedaleko stąd, przy Rabengasse, pracownię, w której zawsze czekały do oprawy jakieś obrazy, które wiedeńczycy chcieli mieć u siebie w domach. Jako dziecko lubiłem tam przychodzić i tak jak pan oglądać je. Zwykle były to pejzaże i martwe natury, żadne wybitne dzieła, czasami rama była droższa od płótna, lecz dla mnie nie miało to znaczenia. Liczyło się, że mogę ich niemal dotknąć, często miałem ochotę to zrobić, choć ojciec oczywiście na to mi nie pozwalał. Ta bliskość była najważniejsza, wchodziłem wówczas w inny, bezpieczny świat, w którym nie było szkoły i codziennych obowiązków. W otoczeniu obrazów czułem się najlepiej. I wie pan, że tak mi zostało do dzisiaj?
Gdyby nie okoliczności naszego spotkania, mógłbym mu podać rękę na znak, że świetnie go rozumiem.(...)
Komisarz Blum nie czekał na moją odpowiedź i gładko zmienił temat.
– Znamy już przyczynę śmierci tego człowieka – powiedział.
– Interesuje pana malarstwo? – zadał mi niemal identyczne pytanie, jak kilka godzin wcześniej Goldberg.
– Lubię się przypatrywać niektórym dziełom – odpowiedziałem podobnie jak tamtemu.
– Na przykład jakim?
– Tym, które mi się podobają.
Komisarz stanął przy ścianie z obrazami, plecami do mnie.
– Klimta, Kokoschki, Schielego? – zapytał patrząc na kopię Pocałunku Klimta.
– Tak, lubię ich. Również Caravaggia, Rembrandta, van Gogha, Vermeera, Velazqueza i innych artystów, których prace są w waszych muzeach. Panie komisarzu, spotkał się pan ze mną, żeby rozmawiać o moich zainteresowaniach malarstwem? – Nie kryłem zaskoczenia.
Odwrócił się w moją stronę, a na jego ustach błąkał się lekki uśmiech, który mógł oznaczać wszystko, zarówno drwinę, jak i pobłażliwość.
– Kiedy to jest bardzo zajmujące – powiedział jak gdyby nigdy nic. – Mój ojciec był ramiarzem, miał niedaleko stąd, przy Rabengasse, pracownię, w której zawsze czekały do oprawy jakieś obrazy, które wiedeńczycy chcieli mieć u siebie w domach. Jako dziecko lubiłem tam przychodzić i tak jak pan oglądać je. Zwykle były to pejzaże i martwe natury, żadne wybitne dzieła, czasami rama była droższa od płótna, lecz dla mnie nie miało to znaczenia. Liczyło się, że mogę ich niemal dotknąć, często miałem ochotę to zrobić, choć ojciec oczywiście na to mi nie pozwalał. Ta bliskość była najważniejsza, wchodziłem wówczas w inny, bezpieczny świat, w którym nie było szkoły i codziennych obowiązków. W otoczeniu obrazów czułem się najlepiej. I wie pan, że tak mi zostało do dzisiaj?
Gdyby nie okoliczności naszego spotkania, mógłbym mu podać rękę na znak, że świetnie go rozumiem.(...)
Komisarz Blum nie czekał na moją odpowiedź i gładko zmienił temat.
– Znamy już przyczynę śmierci tego człowieka – powiedział.
Komentarze
Prześlij komentarz