Są zdjęcia z czasów wojny, na których widać pogodnych esesmanów i rozbawione kobiety w uniformach. W tle można zauważyć porośnięte trawą wzgórze, kawałek lasu, drewniane stoły. Załoga Auschwitz, z samym komendantem Rudolfem Hoessem, relaksuje się po ciężkiej pracy. Nie wiadomo, jak daleko znajduje się obóz, gdzie każdego dnia do gazu wysyłane są setki czy tysiące ludzi. Ale pewnie gdzieś blisko.
O tych fotografiach myślałem, czytając najnowszą powieść Martina Amisa „Strefa interesów”. Brytyjski pisarz też musiał je widzieć, choć niekoniecznie były dlań inspiracją. Jednak od skojarzeń nie sposób uciec – akcja „Strefy interesów” rozgrywa się przede wszystkim na terenie obozu koncentracyjnego. Nazwa nie pada, lecz łatwo się domyślić, że chodzi o Auschwitz.
Czy można jeszcze napisać powieść (powtarzam: powieść), która będzie nowym spojrzeniem na Holocaust? Amis spróbował. Opowiadana w „Strefie interesów” historia rozpisana została na trzy głosy. Narratorami są esesman Golo Thomsen, komendant obozu Paul Doll i pracujący przy paleniu zwłok polski Żyd Szmul. Podobna wielogłosowość, a raczej wielość punktów widzenia nie jest nowością – tego rodzaju zabieg zastosował np. Remarque w „Iskrze życia”.
Niezwykłość, czy raczej odmienność, polega na czym innym. Martin Amis pokazuje „normalne” życie od strony esesmanów. Thomsen – który przemyśliwa, w jaki sposób oszczędzać więźniów, aby ich praca była efektywniejsza – zakochuje się w żonie komendanta. Doll, przeciwnie, chce (bo takie są oczekiwania władz w Berlinie), aby w jego obozie zagazowywano i palono jeszcze więcej ludzi niż dotychczas. Kiedy dowiaduje się o romansie żony, postanawia się zemścić – do tego będzie mu potrzebny Szmul.
Nakreślona w takim skrócie fabuła brzmi może banalnie. Ale też Amisowi o banalność i zwyczajność chodzi, skontrastowane z dziejącym się tuż obok, za drutami, niewyobrażalnym bestialstwem. Ta książka jest pełna kontrastów: opis wykwintnego jedzenia przeciwstawiony jest wszechobecnej woni palonych zwłok, muzyka obozowej orkiestry – koncertowi symfonicznemu poza obozem, inteligencja Thomsena – prymitywizmowi Dolla, miłość – gwałtowi, zimne okrucieństwo oprawców – wrażliwości Szmula. Dodajmy, że Szmul to najsmutniejszy, ale i najpiękniejszy człowiek w tej opowieści
Martin Amis napisał „Strefę interesów”, żeby zrozumieć, jak w ogóle mogło dojść do Holocaustu. Dobrze jednak wiedział, że zrozumieć się tego w żaden sposób nie da. Zresztą zrozumieć nie wolno, bo jak mówił przywoływany w posłowiu przez autora Primo Levi, oznaczałoby to usprawiedliwienie dla zbrodniarzy. Czytelnik pozostaje więc wobec tej przerażającej powieści bezradny. Także dlatego, że jest to powieść wspaniała.
Martin Amis, „Strefa interesów”. Przełożyła Katarzyna Karłowska, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2015, s. 415.
Recenzja ukazała się również na portalu Okno Literatura,
Komentarze
Prześlij komentarz