Bolesław Garboś - wielki zapomniany poeta


Nie wierzę tym, którzy zaczynają pisać wiersze w późnym wieku, to znaczy około czterdziestki, pięćdziesiątki. Uściślając – nie wierzę, że są w stanie napisać dobry wiersz, jeśli nie pisali wierszy mając lat dwadzieścia, trzydzieści. Nie spotkałem się z czymś takim. Tomiki sześćdziesięcioletnich debiutantów na kilometr zalatują grafomanią.

A przecież Bolesław Garboś swój pierwszy tomik „Nie uchybiając męstwu” wydał w 1979 roku, gdy miał już 59 lat. Więc to, co na wstępie, nie jest prawdą? Nic z tych rzeczy. Zanim doczekał się książkowego debiutu, publikował Garboś w prasie (debiut w 1946 w „Słowie Polskim”) i zdobywał laury na wielu ogólnopolskich konkursach poetyckich. M.in. trzy razy zdobywał główną nagrodę w konkursie im. Józefa Czechowicza w Lublinie, dwukrotnie podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Poezji w Łodzi.

Większości z Was to nazwisko nic nie mówi, o Bolesławie Garbosiu pamiętają tylko starsi poeci, pamiętają też w sandomierskim Collegium Gostomianum, którego był absolwentem. Na co dzień Garboś był sędzią sądów w Kielcach i Tarnobrzegu, po pracy – poetą i nie boję się napisać, że poetą wybitnym. Piotr Kuncewicz w swojej „Agonii i nadziei” nazwał poezję Garbosia filozoficzną: „Garboś pisze własnym, bardzo gęstym i nasyconym językiem. To twórczość, której zdecydowanie należy się więcej uwagi”.

To ostatnie wciąż jest aktualne. Jeśli traficie gdzieś na któryś z tomików poezji Bolesława Garbosia (ostatni pt. „Wybór poezji” ukazał się w 1993), pochylcie się nad nim. Będzie to dla Was czas obcowania ze wspaniałą poezją.           

8 czerwca minie 14. rocznica śmierci Bolesława Garbosia. 

Bolesław Garboś (1920-1999)  

Gdyby

Gdyby wszyscy żyli
i żyli,
z czego byłaby śmierć?

Kto chodziłby w niedziele
na msze?
Nigdzie nie byłoby przecież
kościoła, figury ni krzyża.

Wtedy nawet jedna łza
wylana za całe morze
byłaby pozbawiona sensu,
a Sąd Ostateczny
byłby po prostu
bylejakim sądem.

(z tomu „Wybór poezji” 1993, OW STON)    

Komentarze

  1. taaak, ostatnio właśnie uspokajałam moją najmłodszą przerażoną wizją "umierania", argumentując, że gdyby wszyscy żyli i żyli to pewnie nie było by potrzeby, by się rodzili nowi, a to oznaczałoby, że i nas by nie było...
    Doszła do wniosku, że chyba faktycznie lepiej jest jak jest;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz