Brodski i Wenecja


Zarażony klasycyzmem Josip Brodski to jeden z tych poetów, na których się poetycko wychowałem (podobnie jak wychowywałem się na wierszach Różewicza, Herberta, Miłosza, Tuwima, Gałczyńskiego, e. e. cummingsa i jeszcze kilkunastu poetów). Tom Brodskiego „82 wiersze i poematy” należy do najbardziej zaczytanych w mojej prywatnej bibliotece. A to dlatego, że do takich wierszy jak „1 września”, „Herbatka”, „Objąłem te ramiona” czy „Pewnej poetce” wracam tak, jak się wraca do ulubionych piosenek.
Przypominam Brodskiego, bo krakowski Znak wznawia po siedemnastu latach jego esej „Znak wodny” w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. Ja mam wydanie z 1993 r. – kupione w taniej księgarni po obniżonej cenie 35 000 zł (czyli za 3,50). Rosyjski poeta pisze tu o swoim ukochanym mieście, Wenecji – i to jak pisze! Pierwszy z brzegu akapit, posłuchajcie tylko: W zimie budzi nas w tym mieście, zwłaszcza w niedziele, dźwięk jego niezliczonych dzwonów, jak gdyby za tiulem firan w perłowoszarym niebie wibrował na srebrnej tacy gigantyczny porcelanowy serwis do herbaty.
Poeta przyjeżdżał do Wenecji tylko zimą, w przeciwieństwie do większości turystów (sam byłem tam pięć razy i zawsze latem). Brodski źle znosił upały, hałaśliwi turyści go irytowali, na dodatek chorował na serce. Jak wielu, był przybyszem, ale kochał to miasto bardziej niż niejeden wenecjanin. I jak nikt inny potrafił to miasto opisać. Po śmierci w 1996 r. (a zmarł w Nowym Jorku, gdzie mieszkał) został pochowany na Wyspie Umarłych, czyli San Michele, w Lagunie Weneckiej.
Warto przeczytać „Znak wodny”, aby przekonać się, iż Brodski był eseistą równie wspaniałym, co poetą i myślę, że to pierwsze wynikało z drugiego. Dla każdego wyjeżdżającego do Wenecji ten esej powinien być lekturą obowiązkową. Obecne wydanie zostało wzbogacone o weneckie wiersze Brodskiego i fotografie autorstwa Joanny Gromek-Illg.

Komentarze