Wojciech Wencel, „Podziemne motyle”

Różnię się z Wojciechem Wenclem w ocenie rzeczywistości, w której żyjemy. On opowiada się po stronie „prawdziwych Polaków”, do których pewnie sam siebie zalicza, a mnie z nimi nie po drodze. W wierszu „In hora mortis”, napisanym po katastrofie smoleńskiej, nie poszedł wprawdzie tak daleko, jak Jarosław Marek Rymkiewicz i nie apelował do prezesa PiS o ratowanie kraju, ale wyraźnie określił, co według niego jest ważne i sensowne dla Polski: tragiczna śmierć. Jak nie na wojnie, to chociaż w katastrofie.

W najnowszym tomiku Wencla „Podziemne motyle” (wyd. Nowy Świat) utworów takich jak „In hora mortis” na szczęście nie ma. Jest za to dużo dobrej poezji.

Formalnie nie jest to zbiór jednorodny. Wencel odwołuje się do tradycji romantycznej, a także poezji Herberta i Miłosza. Dominują wiersze sylabiczne, klasycyzujące, zawsze bliskie temu poecie, ale są też utwory króciutkie, zamykające się w kilku słowach, niczym aforyzmy (np. „XXI wiek”: Symfonia do której/ zginęły nuty). Wencel o zwykłej codzienności pisze ze wzniosłością, często przywołując wiarę, lecz nie ma w tym patosu, tylko pewność, że tak trzeba, bo w ostatecznym rozrachunku wiara pozostaje jedynym oparciem.

Wiersze z „Podziemnych motyli” przekonują zdecydowaniem i konsekwencją autora, lecz również jego wrażliwością – daną jedynie dobrym poetom. Do niektórych utworów, jak „Bajka” czy „Co to nas dzieli od świata: korytarz...”, na pewno będę wracał. Są świetne.

Tak, zdecydowanie wolę Wojciecha Wencla jako poetę, który nie walczy o rząd dusz i nie ideologizuje.

Komentarze