Byłem na premierze „Hamleta” w kieleckim Teatrze im. Żeromskiego. Lubię ten teatr, w którym bywał jeszcze młody Żeromski jako uczeń miejscowego gimnazjum (dzisiaj I LO). Stary budynek ma klimat prawdziwego teatru, a rozgrywały się w nim – właśnie w budynku, nie tylko na scenie – znakomite spektakle, np. „Proces” Kafki w reżyserii Piotra Szczerskiego (od dwudziestu lat dyrektora kieleckiego teatru).
Na premierę „Hamleta” w reżyserii Radosława Rychcika poszedłem jako widz, nie recenzent. I pomyśleć, że w latach 1993-2006 recenzowałem dla „Słowa Ludu” wszystkie premiery Teatru im. Żeromskiego, czyli około siedemdziesiąt przedstawień. A poprzedników pisujących recenzje teatralne dla „Słowa” miałem znakomitych, bo Janusza Głowackiego (tego Głowackiego), Jana Pawła Gawlika i Stanisława Mijasa.
Poszedłem więc jako widz, ale kilka słów o inscenizacji młodego reżysera napisać mogę z recenzenckiego przyzwyczajenia. Szekspira i właściwego „Hamleta” jest tu niewiele. Spektakl jest uwspółcześniony, główny bohater (gra go Tomasz Nosinski), to chłopaczek w krótkich spodenkach, rozwrzeszczany, ze skłonnością do ekshibicjonizmu i z ADHD. Taki Hamlecik, a nie Hamlet. Bardziej pasowałby do „Ferdydurke” – pamiętam taki spektakl w Teatrze Studio w Warszawie, o inscenizacji lubelskiego Provisorium nie wspominając. „Hamlet” według Rychcika to historia rodziny, której członkowie są albo znerwicowani, albo rozhisteryzowani. Tytułowy bohater nie wygłasza słynnego monologu „Być albo nie być”, nie popełnia też samobójstwa. I w sumie dobrze, ten monolog i samobójstwo do tej inscenizacji by nie pasowały. Tylko że nie jest to komplement. Za to muzyka Michała Lisa jest jak najbardziej OK. Słychać ją, czuć, a nie przeszkadza.
Na premierę „Hamleta” w reżyserii Radosława Rychcika poszedłem jako widz, nie recenzent. I pomyśleć, że w latach 1993-2006 recenzowałem dla „Słowa Ludu” wszystkie premiery Teatru im. Żeromskiego, czyli około siedemdziesiąt przedstawień. A poprzedników pisujących recenzje teatralne dla „Słowa” miałem znakomitych, bo Janusza Głowackiego (tego Głowackiego), Jana Pawła Gawlika i Stanisława Mijasa.
Poszedłem więc jako widz, ale kilka słów o inscenizacji młodego reżysera napisać mogę z recenzenckiego przyzwyczajenia. Szekspira i właściwego „Hamleta” jest tu niewiele. Spektakl jest uwspółcześniony, główny bohater (gra go Tomasz Nosinski), to chłopaczek w krótkich spodenkach, rozwrzeszczany, ze skłonnością do ekshibicjonizmu i z ADHD. Taki Hamlecik, a nie Hamlet. Bardziej pasowałby do „Ferdydurke” – pamiętam taki spektakl w Teatrze Studio w Warszawie, o inscenizacji lubelskiego Provisorium nie wspominając. „Hamlet” według Rychcika to historia rodziny, której członkowie są albo znerwicowani, albo rozhisteryzowani. Tytułowy bohater nie wygłasza słynnego monologu „Być albo nie być”, nie popełnia też samobójstwa. I w sumie dobrze, ten monolog i samobójstwo do tej inscenizacji by nie pasowały. Tylko że nie jest to komplement. Za to muzyka Michała Lisa jest jak najbardziej OK. Słychać ją, czuć, a nie przeszkadza.
Komentarze
Prześlij komentarz